Dobra dusza bohatersko uzbierała. wiec trzeba było jakoś przetworzyć. Pierwszy raz od 50 lat porwałam się galaretkę, ale nie bardzo pamiętałam, o co chodzi. Po doświadczeniu opisanym poniżej w przyszłym podejściu spróbuje według prostej metody z czerwonymi porzeczkami. Wtedy uczciwie porównam walory smakowe i estetyczne..
- Blisko kilogram (987g?) starannie wypłukanych i oskubanych białych porzeczek
- cukier (patrz poniżej)
- Zorganizowałam słoiki i nowe nakryweczki – wszystko do wielkiego garnka na staranne wygotowanie nieczystości (?).
- Grupami, jakoś po kilka czubatych łyżek na raz, przecierałam berłem porzeczki przez geste sito.
- Po przetarciu i wyciśnięciu wszystkiego miałam blisko 600g soku.
- Doważyłam bliski 500g cukru i próbowałam ucierać. Ucieranie rychło zmieniło się w mieszanie, jakoś nie było co ucierać, wszystko dosyć rzadkie.
- Mieszałam jeszcze może 25 minut, nic nie gęstniało, choć wydawało się bardzo jednolitym płynem.
- Wlałam do słoików – było ich 5 (na oko 1150 ml) i wstawiłam do wielkiego garnka, żeby się pasteryzowało.
- Po 20 minutach pyrkotania wyjęłam i postawiłam do stygnięcia.
- Po następnych 20 minutach miałam 5 słoików w paski – na dole przejrzysty, jak galaretka, w środku gęsto zielonkawy, jak jakieś po-owocowe paprochy, na wierzchu biała piana.
- Potrząsnęłam, postawiłam do góry głową. Czekam.
- Po 24 godzinach zwarta i gotowa do konsumpcji. Uff!!