Świetne, łatwe, wcale nie w occie.. Słodkawe, zachowują kształt, stosowne jakie samodzielna “pogryzka”, ale też jako dodatek do mięs, do sałat, sosów – wszystkiego..
Na początku wyglądały tak:Po dwóch dniach ustabilizowały się tak:Po otwarciu słoika (przecież trzeba spróbować!) trzymam je w lodówce. Te nie otwarte stoją w piwnicy.
Wzięłam
- 1 litr octu 5% – według polskiego przepisu powinno się używać 10%, ale w Kanadzie takiego nie dają, dlatego publikuje mój eksperyment z caveat – zobaczymy, jak się utrzymają w tak słabej kwasowości.. Teraz sobie myślę, że trzeba było się wesprzeć sokiem cytrynowym.. Mądra Polka po fakcie. Może szkody nie będzie, zobaczymy…
- 2 kg śliwek węgierek
- ok.1 kg cukru
A tego wyszło jednak około 2 litrów, ale, po dwóch dniach opadło (zanurzone w soku własnym) do 3/4 początkowej objętości (w każdym słoiku jakoś 1/4 pustej przestrzeni).
- Przygotowałam słoiki z szeroką szyją (czyste wyparzyłam we wrzątku, jakoś 10-15 minut), wysuszyłam na czystej szmatce, do góry dnem.
- Pokrywki umyłam i przegotowałam, wysuszyłam.
- Umyłam, przekroiłam śliwki na pół (wzdłuż) i wyrzuciłam pestki.
- Udało mi się znaleźć zegarek z sekundnikiem.
- W stalowym garnku nastawiłam ocet do gotowania.
- Partię śliwek wrzuciłam do gotującego się octu i trzymałam ok.45 sekund.
- Szybko wyjęłam je łyżką cedzakową na sitko
- Jeszcze gorące układałam w słoiku (tyle, by zmieściła się warstwa ok.1-1,5 cm cukru) i od razu słoiczki zakręciłam. I postępować tak dalej.
- Nie pasteryzowałam, a po zakończeniu ładowania zniosłam do piwnicznej spiżarki. Ponoć cukier sam się rozpuści i powstanie sok. Na razie wyglądają tak:Widać, że sok już się wydziela. Dam im tydzień, dwa, i będziemy próbować.