Poniżej obrazek gotowych kotlecików. które czekają swojej szansy nazajutrz. Świeżych niestety nie zdołałam fotografować..
Znalazłam w piwnicznej zamrażarce poćwiartowane jagnię. Kłopot niespodziewany i nie całkiem entuzjastycznie witany. Ale próbuję. Przyjaciel sąsiad, który poćwiartował stworzenie, miedzy innymi, zapakował w 3 torby (każda 1.5kg), trim meat – czyli rozmaite ścinki, które , w jego rzeźnickiej rodzinie, używa się do produkcji kiełbasy. Trochę byłam przerażona, ale zdecydowałam jakoś dać temu szansę.
Wiec, dla 6-8 oób, tak poszło:
- Rozmroziłam jedną z toreb (w lodówce, jakieś 24/36 godzin)
- Ręczną maszynką do mielenia mięsa kręciłam z wściekłością dobre pół godziny, ale ukręciłam.
- W sporej szklanej misce mieszałam mięso, jajko, utartą świeżą cebulę i czosnek, troszkę tartej bułki, trochę wody, sól, pieprz, majeranek i suszony cząber (savoury, sarriette).
- Rękami zwilżonymi zimną wodą formowałam male kotleciki.
- Piekarnik nastawiłam na 300 F.
- Na gorąca patelnię (olej) wrzucałam po kilka sztuk. Te, które się zrumieniły, wrzucałam do szklanej brytfanki w piekarniku.
- Ostatnia porcja na patelni piekła się trochę dłużej na średnim ogniu, i poszła wprost na stół.
- Smakowało!
Reszta do wystudzenia i, może, do zamorzenia (indywidualne kuleczki, na tacy, zebrane do torebki/pudelka, kiedy solidnie zamrożone).